Znaczącej eskalacji sytuacji na granicy polsko-białoruskiej na początku listopada towarzyszył 18-krotny wzrost liczby dezinformacyjnych artykułów na temat kryzysu migracyjnego. Groźby o możliwości wybuchu konfliktu zbrojnego między NATO i Rosją oraz oskarżenia Alaksandra Łukaszenki o zaostrzanie sytuacji przez Zachód tylko wzmogły wysiłki na rzecz szerzenia zmanipulowanych wiadomości na temat kryzysu migracyjnego zorganizowanego przez Mińsk.
Kryzys migracyjny na granicy Unii Europejskiej z Białorusią trwa od kilku miesięcy. Do eskalacji doszło 8 listopada, kiedy na przejściu granicznym Kuźnica-Bruzgi pojawił się eskortowany przez białoruskich funkcjonariuszy tłum kilkuset migrantów, którzy niedługo później usiłowali przedostać się przez granicę. Równocześnie znacząco wzrosła liczba artykułów dezinformacyjnych na temat kryzysu migracyjnego. O ile w pierwszym tygodniu listopada w prokremlowskich mediach ukazywało się na ten temat przeciętnie 39 artykułów dziennie, w drugim tygodniu liczba ta wzrosła do średnio 617 publikacji na dobę. W tym samym czasie zwiększyła się również liczba relacji w mediach krajów pochodzenia migrantów.
W analizowanym okresie osobą najczęściej cytowaną przez prokremlowskie media w związku z kryzysem migracyjnym był Alaksandr Łukaszenka. Pierwsze komentarze dyktatora na temat wydarzeń z 8 listopada pojawiły się już dzień później, w trakcie kilkugodzinnego wywiadu przeprowadzonego przez Igora Korotczenkę, redaktora naczelnego rosyjskiego magazynu „Nacjonalnaja Oborona”. Fragmenty wywiadu zostały wyemitowane w talk show „60 Minut” rosyjskiej państwowej telewizji Rossija 1.
Komentując sytuację z migrantami, Łukaszenko stwierdził, że „prowadzenie wojny z tymi nieszczęśnikami na granicy Polski z, dajmy na to, Białorusią i rozmieszczanie kolumn czołgów” to „jakieś ćwiczenia albo szantaż”. Według niego, „my [Białorusini] nie szukamy walki, jak twierdzą niektórzy w Rosji albo nasi uciekinierzy. Wiemy, że jeśli, nie daj Boże, popełnimy jakiś błąd, jeśli się zawahamy, to Rosja natychmiast zostanie wciągnięta w ten wir. A Rosja jest wielkim mocarstwem atomowym”.
Łukaszenko prowadzi narrację o zagrożeniu konfliktem zbrojnym już od kilku miesięcy. Po wydarzeniach 8 listopada wsparcie Kremla dla reżimu Łukaszenki w sferze informacyjnej wyraźnie wzrosło, a minister spraw zagranicznych Siergiej Ławrow i dyrektor Departamentu Informacji i Prasy MSZ Maria Zakharova stali się jednymi z czołowych rzeczników kryzysu migracyjnego. Stało się to swoistą zachętą dla Łukaszenki do rzucania aluzji o zbrojnym konflikcie, a nawet wojnie atomowej.
Narracja o groźbie wybuchu wojny były kontynuowane także w drugiej połowie miesiąca. Straszące wypowiedzi powtarzały się podczas wywiadu Łukaszenki dla BBC, wizyty w obozie migrantów w magazynie w Bruzgach przy granicy z Polską oraz spotkań z najwyższymi urzędnikami, służbami specjalnymi i/lub wojskiem.
Wywiad dla BBC miał stać się dla Łukaszenki platformą do szerzenia antyunijnej (i ogólnie skierowanej przeciwko „kolektywnemu Zachodowi”) propagandy – co sprawiło, że mocno zastanawiano się, czy Łukaszenka w ogóle powinien znaleźć się na antenie BBC.
W trakcie przeprowadzonego przez Steve’a Rosenberga wywiadu Łukaszenka po raz kolejny powtórzył swoje twierdzenia z początku miesiąca – jeśli dojdzie do eskalacji konfliktu na granicy z Białorusią, NATO i Rosja zaangażują się w niego natychmiast, co wywoła wojnę atomową. Pomijając fakt, że jest to zbyt pochopny wniosek, dyktator od razu oskarżył Zachód o mieszanie się w sprawy Białorusi.
Warto zauważyć, że chociaż cały wywiad był transmitowany także przez białoruską telewizję państwową, jak ustalili specjaliści z organizacji fact-checkingowej Media-IQ, w wersji wyemitowanej przez państwową stację Biełaruś-1 pominięto wiele fragmentów rozmowy. Wycięto m.in. pytania dziennikarza o to, ile osób protestowało po wyborach w 2020 roku, złośliwe uwagi Łukaszenki pod adresem opozycji, a przede wszystkim otwarte przyznanie się do pobicia protestujących w więzieniu w Okrestinie. W tym kontekście pozostawiono jedynie uwagi dyktatora o rannych milicjantach i zainscenizowaniu protestów przez Zachód.
Co ciekawe, w relacji telewizyjnej pozostawiono przyznanie się Łukaszenki do tego, że białoruscy funkcjonariusze mogli pomagać migrantom w przekraczaniu granicy z Polską. W ten sposób wysłano komunikat do lokalnych odbiorców, że „ojciec narodu” rozumie zwykłych Białorusinów, którzy nie mogą stać z boku, obojętnie przyglądając się cierpieniu migrantów. W ten sposób Łukaszenko po raz kolejny zasugerował, że to Zachód cechuje się nieludzko zimną krwią, a Białorusini to „serdeczni Słowianie”, którzy chcą pomagać potrzebującym.
Kilka dni później, podczas wystąpienia na wspólnym posiedzeniu Komisji Konstytucyjnej 25 listopada, Łukaszenka stwierdził, że „USA chcą rozpętać wojnę rękami Polaków, Bałtów i Ukraińców”. Jednocześnie ponownie zaznaczył, że jeśli na Białorusi rozpęta się wojna, zaangażuje się w nią zarazem Zachód i Rosja, co oznacza wojnę atomową.
Co znamienne, Łukaszenko oskarżył również Polskę o wykorzystywanie sytuacji migracyjnej do celów politycznych, czyli obalenia jego reżimu na drodze, tzw. kolorowej rewolucji. Podobna retoryka była również używana po wyborach w 2020 roku, kiedy Łukaszenko oskarżył „Stany Zjednoczone i ich satelity” o podżeganie do protestów i finansowanie opozycji.
Uwagi na temat kolorowej rewolucji stały się dla Łukaszenki swoistym zaklęciem, które wykorzystuje, by odwracać uwagę od innych kwestii. Wypowiedzi o organizowaniu przez Zachód zamieszek na Białorusi w kontekście zmian w konstytucji mogą być sposobem na odwrócenie uwagi od tego, co tak naprawdę te zmiany oznaczają – przyznanie Łukaszence dostępu do władzy, nawet jeśli nie jest on prezydentem. Chociaż białoruski dyktator już wcześniej mówił, że ustąpi ze stanowiska prezydenta po przyjęciu nowej konstytucji, w ostatnich miesiącach przestał wspominać o takiej możliwości.
Wypowiedziami o kolorowej rewolucji Łukaszenka odwraca również uwagę, jeśli chodzi o kryzys migracyjny na granicy. Obwinianie Zachodu o wywołanie zamieszania po wyborach oraz retoryka o prowadzeniu przez Unię Europejską „specjalnych operacji” na granicy z Białorusią dobrze wpisuje się w ogólną narrację propagandową stosowaną zarówno przez Mińsk, jak i Moskwę.
Pod koniec listopada widoczne były kolejne próby „zarządzania strachem” podejmowane przez Łukaszenkę. Podczas przemówienia na posiedzeniu Rady Bezpieczeństwa Wojskowego 29 listopada, dyktator nakazał swojej armii przygotowanie się na agresję NATO i „wojenkę”. Jeszcze tego samego dnia jego słowa zostały rozpowszechnione przez znaczną liczbę prokremlowskich mediów. Podczas swojego wystąpienia Łukaszenka odniósł się do możliwości wybuchu wojny między Rosją a Ukrainą, zaznaczając, że to Kijów może do niej doprowadzić na drodze prowokacji. Jednocześnie Łukaszenka dodał, że w razie konfliktu Mińsk wesprze Rosję, podkreślając wagę wzajemnego sojuszu.
Lider białoruskiego reżimu stwierdził również, że kryzys migracyjny jest specjalnie eskalowany przez Polskę i kraje bałtyckie, aby zaangażować siły białoruskie na zachodniej granicy w przypadku konieczności wsparcia Rosji.
Jeśli chodzi o „groźbę agresji” Ukrainy na Rosję, to jest to odwrócenie rzeczywistej sytuacji – 19 listopada służby amerykańskie ostrzegały o możliwej planowanej inwazji Rosji i wskazywały, że Moskwa zgromadziła ponadprzeciętne siły przy granicy z Ukrainą (ponad 100 tys. żołnierzy). Według niektórych wypowiedzi, w tym ministra obrony Litwy Arvydasa Anušauskasa, kryzys migracyjny na granicy z Białorusią mógł być „zasłoną dymną” i odwrócić uwagę obserwatorów od realnego zagrożenia inwazją Rosji na Ukrainę.
W ciągu pierwszych dwóch tygodni listopada, poprzedzających i następujących po eskalacji napięć na granicy białorusko-polskiej, analitycy Debunk.org przejrzeli 1 237 artykułów ze 122 mediów w języku angielskim, litewskim i rosyjskim, które mogły potencjalnie zawierać szkodliwe treści. Analiza wykazała, że dezinformację i wprowadzające w błąd wiadomości zawierało 69% artykułów (853).
W drugiej połowie miesiąca przeanalizowano 200 postów na Facebooku od grup powiązanych z migrantami, 500 artykułów z mediów z krajów pochodzenia migrantów oraz 852 artykuły z regionalnych wrogich źródeł medialnych.
W listopadzie RIA Novosti wyróżniał się jako główne prokremlowskie źródło (dez)informacji o kryzysie migracyjnym, zarówno pod względem liczby artykułów, jak i odbiorców.
Na początku miesiąca udział nieprawdziwych i wprowadzających w błąd treści, w przeciwieństwie do informacji faktycznych i/lub opinii, pod względem liczby artykułów stanowił 69%. W drugiej połowie listopada udział ten wyniósł 62%.
Analiza została przeprowadzona przez starszego analityka Debunk.org Laimę Venclauskienė oraz analityków Aleksandrę Michałowską-Kubś i Jakuba Kubsia.